sobota, 3 listopada 2012

Wycieczka do Eus




              
            



                        



Korzystając z przepięknej pogody wybraliśmy się wczoraj do lilipuciej wioski Eus, przyklejonej do południowego stoku w dolinie rzeki Têt na północ od Perpignan (Region Langwedocja-Roussillon).



Lilipucia, bo liczy zaledwie 411 mieszkańców, co  wyczytałam przed wyjściem z domu na stronie merostwa. (Tak, tak , maja swoja malutka stronkę internetowa.)

Eus jest prześlicznie położone i może się pochwalić ogromnym nasłonecznieniem, bo leży po słonecznej stronie doliny tzn solane. Po tej stronie widać wyraźnie po roślinności , ze jesteśmy niedaleko Morza Śródziemnego.


Jest tak urocze, ze władze wioski postanowiły ubiegać się o label Le Plus Beau Village des France (Najpiękniejsza Wioska Francji), który oczywiście otrzymały. (To stowarzyszenie istnieje od 1982 roku, ale nie udało mi się wczoraj dowiedzieć od kiedy Eus tez nim się szczyci)

Uliczki jak w bajce, kręte, strome i niezwykle urocze. Mieszkańcy chyba maja sprawność wspinacza od urodzenia, bo płaskich ulic tam na lekarstwo.



Domy w zabudowie tarasowej tworzą zwarta całość. Przed Traktatem Pirenejskim (w 1659) Eus, wówczas cytadela obronna, należało do Hiszpanii. Po traktacie zaś znalazło się na terenie Francji. Tradycje katalońskie, jak w całym Roussillon, są nadal żywe.




Z przerwami na fotografowanie (i złapanie oddechu) parliśmy powoli coraz wyżej. Eus to chyba prawdziwy raj dla kotów, bo widać je na każdym kroku. Oj , myszy nie maja tam na pewno łatwego życia !

                                    


Na mikroskopijnym Placu Republiki zaczepiła nas młoda para Hiszpanów z zapytaniem o zamkniętą kafejkę na Placu. Ani się nie obejrzeli jak mój Ślubny Rycerz w rodzinnym ich narzeczu zrobił im zaimprowizowany wykład o historii stosunków francusko-hiszpańskich na tych terenach…  Dyskretnie się nie wtrącałam, bo z doświadczenia wiem, ze im bardziej go odciągam, tym dłużej opowiada. (Dobrze, ze nie zapytali o Napoleona, bo pewnie wykład trwałby do wieczora.) Po paru minutach ruszyliśmy na dalsza wspinaczkę. W nagrodę dotarliśmy do Kościoła Świętego Wincentego z I polowy XVII wieku.

Było popołudnie, wiec kościół był otwarty. Dyżur pełnił starszy Pan i mile witał nielicznych o tej porze roku turystów, zachęcając do robienia zdjęć wewnątrz i do zadawania pytań.


Kościół Świętego Wincentego
            (Eglise St. Vincent)




    Przed wejściem do kościoła 
Prze wyjściem z kościoła



No i tu trafił swój na swego, bo Ślubny Rycerz potrafił zadawać pytania, a Dyżurny Starszy Pan z pasja potrafił opowiadać o najmniejszym szczególe dotyczącym historii Kościoła i wioski Eus, w której mieszka od 1948. 


No ale musze przyznać, ze opowiadał bardzo ciekawie o budowie kościoła w większości przez kobiety. Nie było rusztowań, wiec wnętrze kościoła w miarę budowy zasypywano piaskiem o dopiero po zakończeniu i zamknięciu nawy, opróżniono wnętrze. Budulec dźwigały na specjalnych nośnikach właśnie kobiety, bo mężowie pracowali w okolicznych winnicach, co tez na tej wysokości było niezłą akrobatyka. Ponoć kobiety w XVIII wieku miewały po 15-19-cioro dzieci, no ale ledwo jedna trzecia wyżywała, bo na macierzyńskie nikt ich nie wysyłał. Nie dosyć ze w wiosce była tylko jedna studnia, to i do prania trzeba było iść około kilometra do najbliższej rzeki. Na dodatek wszystkie pracowały przy budowie owego kościoła , a jakieś 20( a może więcej, nie pamiętam)  przypłaciło to poronieniem i śmiercią.
Ołtarz barokowy wykonany w ciągu 5 miesięcy


Barokowy ołtarz wykonany z drzewa kasztanowca jest dziełem dwóch braci. No ci to na pewno francuskich 35 godzin pracy nie mieli w genach, bo machnęli wszystko w piec miesięcy.  Pracowali od świtu do nocy, jedzenie im donoszono. Spali na miejscu, bo szkoda im było czasu. Prawdziwi stachanowcy J No ale trzeba przyznać, ze ołtarz jest niesamowity.  Podobno zrobili takich ołtarzy dwadzieścia parę…



Widok na dolinę z tarasu kafejki




Po wizycie w kościele pokręciliśmy się jeszcze po wiosce podziwiając malusieńkie ogródeczki, zapierający dech w piersiach widok na dolinę i na świętą górę Katalończyków czyli Canigó. Trafiliśmy do jedynej otwartej Kafejki-restauracji z przepięknym tarasem (mieliśmy farta, bo od 11-go listopada oni również zamykają na zimę).
To te "figi z Barbarii"
czerwone to dojrzale
Po drodze zauważyłam parę drzew z granatami, z owocami kaki oraz sporo kaktusów z tzw. figami z barbarii (?)






Wróciliśmy zauroczeni… 
Zresztą oceńcie to sami po obejrzeniu fotografii.





                                           
                                                         Drzewo z owocami kaki
Figi "barbarzynskie" raz jeszcze

9 komentarzy:

  1. Piękna wycieczka :) Dziękuję za te pełne słońca zdjęcia! Kocham Francję całym sercem i zawsze chętnie tu powracam.
    O.

    OdpowiedzUsuń
  2. Te figi to po polsku chyba opuncje?
    Fajny blog.
    kokliko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to pewnie bliska odmiana opuncji figowej... Dzięki za wizytę i zapraszam ponownie kokliko :)

      Usuń
  3. Zauroczyła mnie ta wioska bez reszty. Bardzo się cieszę, że trafiłaś do nas bo...dzięki temu my trafiliśmy do Ciebie:-))) Francja to moja wielka, na razie nie odwzajemniona miłość. Kocham język francuski ( choć mówię w nim beznadziejnie, ale czytam całkiem nieźle:-)))Kocham kino francuskie ( a zwłaszcza F. Ozona ( mam słabość do niego:-))), Uwielbiam te klimaty. Pozwolisz więc, że będę u Ciebie się rozgaszczać?:-)))
    Pozdrawiam serdecznie
    Asia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak najbardziej, zapraszam. Mam nadzieje, ze nawet po urlopie znajdę trochę czasu, aby wzbogacać ten mój tu mały "ogródek" blogowy. Milo mi, ze tak piszesz o Francji. Spędziłam we Francji tyle samo lat co w Polsce. Jasne jest wiec, ze czuje się z Francja związana jak najbardziej emocjonalnie, choć nigdy nie przestane czuć się Polka dumna ze swej polskości.
      Pozdrawiam cieplutko
      Nika

      Usuń
  4. Uwielbiam takie klimaty - wąskie uliczki, stare mury i kwiaty. Widok z kafejki jest niesamowity.

    OdpowiedzUsuń
  5. Et Eus bien sûr ! Un très joli village :
    http://theblogdeclementine.blogspot.fr/2012/09/les-nits-deus-flamenco-primitivo-avec.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. J'adore ce village et je l'admire d'en bas à chaque fois quand on va à Prades ou Mont Louis :)

      Usuń
  6. Mniam mniam - wszystkie te kaki bym oberwała i zjadła :) Piękne zdjęcia! Znalazłam Cię przypadkowo...no i czytam od końca! Zapowiada się ciekawie. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń